Z Wojciechem Giebutą rozmawia Mariola Gidelska
Jest Pan miłośnikiem dobrych win, podróży i muzyki klasycznej, w szczególności opery. Znalazł Pan sposób, aby te pasje w piękny sposób połączyć, poprzez organizację z firmą Wine-Service „Podróży z muzyką i winem”. Która z tych pasji była pierwsza? Kiedy i jak doszedł Pan do wniosku, że można je połączyć? Jak wyglądała droga do tego miejsca, w którym znajduje się Pan teraz?
Zacznijmy od początku. Wino to także pasja, ale przede wszystkim praca. Wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale tak właśnie jest. Pracuję w świecie wina od ponad dwudziestu lat i to właśnie z nim związana jest główna część mojej zawodowej kariery. Potem pojawiły się podróże. Najpierw były to wyjazdy dziennikarskie. Następnie zachęcani przez naszych klientów zaczęliśmy organizować dla nich wycieczki do najważniejszych regionów winiarskich świata. Z czasem na tych wyjazdach zaczęła pojawiać się muzyka. Na początku jako dodatek i urozmaicenie, potem jako główny temat i cel wyjazdów.
Termin „enoturystyka” nie jest w Polsce szeroko znany, stopniowo jednak się to zmienia. Dobre wino, jak i dobra opera, nie jest sztuką masową i nigdy taką nie będzie. Jednak wydaje mi się, że wypełnia Pan misję propagowania rozrywki na wysokim poziomie.
Nie mówiłbym, że opera nie jest sztuką masową. Gdy na festiwalu w Weronie, dzień w dzień kilkanaście tysięcy ludzi zasiada na stopniach antycznego amfiteatru, by wysłuchać opery lub koncertu – to to już jest sztuka masowa – ale nadal najwyższej klasy. Oczywiście wiem, co Pani ma na myśli – kiedy ktoś słyszy opera, degustacja win, to od razu myśli sobie, że to nie dla niego, ale dla elit. Wcale tak nie jest! Z roku na rok w Polsce coraz więcej osób interesuje się sztuką operową. Przyczynia się do tego wiele rzeczy. Po pierwsze niezwykle popularne transmisje z Metropolitan Opera i innych wielkich teatrów, po drugie międzynarodowe kariery polskich śpiewaków, a po trzecie – i to cieszy mnie najbardziej – coraz większa liczba produkcji w naszych rodzimych teatrach. Co ważne – często są to spektakle na bardzo dobrym, międzynarodowym poziomie. Ktoś chodzi na retransmisje do kina i to mu wystarczy, ktoś inny zapragnie choć raz usłyszeć gwiazdy na żywo. I wtedy pojawiamy się my.
Skąd czerpie Pan inspirację i pomysły do opracowywania programów kolejnych wyjazdów? Od czego zaczyna się planowanie? Najpierw wino, opera, czy też konkretny kraj i region?
Wybór kolejnego miejsca, które odwiedzimy, to najprzyjemniejsza część mojej pracy. Siadam przed komputerem i zaczynam buszować po stronach teatrów z całego świata. Nic mnie nie ogranicza! Staram się jedynie, aby w pobliżu miasta, które odwiedzimy, znajdował się jakiś region winiarski. Ale z tym nie ma kłopotów – całe Włochy, połowa Francji, Austria, Niemcy – to wszystko kraje winiarskie. Fantastyczne winnice znajdziemy w okolicach Sydney, a nawet w Nowym Jorku, dokąd jeździmy.
Przeglądając repertuary, wybieram spektakle i wydarzenia, które według mnie najbardziej spodobają się naszym gościom. Oczywiście korzystając z przywileju szefa – kieruję się także swoimi zainteresowaniami. Wybieram to, co sam chciałbym usłyszeć, więc na Wagnera na przykład raczej nie pojedziemy (śmiech). Ale myślę, że to szczere postawienie sprawy. Dzięki temu mogę z czystym sumieniem polecać wyjazdy i wydarzenia, które organizujemy.
Skoro Wagner nie za bardzo, to która z oper jest Pana ulubioną i taką, do której najchętniej Pan wraca?
To zależy. Utworem, który darzę największym sentymentem, jest Verdiowska Moc przeznaczania. Wystawiali ją, gdy pierwszy raz z żoną byliśmy w Operze Wiedeńskiej. To rzadko wystawiany piękny utwór. Po raz pierwszy wtedy słyszeliśmy Tomasza Koniecznego – dziś jednego z najlepszych basów na świecie. Cyganeria z kolei to utwór, który udowadnia mi, że nawet w XXI wieku można wzruszyć się na operze. Najchętniej jednak wracam do Napoju miłosnego. Gdy tylko gdzieś pojawia się on w repertuarze, staram się zabierać tam naszych gości. Już sam tytułowy bohater, którym okazuje się bordoskie wino, jest wystarczającym ku temu powodem. Myślę, że komedie Donizettiego to doskonały punkt wyjścia dla tych, którzy chcą rozpocząć swoją przygodę z operą.
A które wino najbardziej do tej opery według Pana pasuje i dlaczego?
Można pobawić się w odkrywanie wina w operze. Sięgnąć po manzanillę, którą piła Carmen lub po włoskie marzemino, którym upajał się Don Giovanni, ale wydaje mi się, że nie ma czegoś takiego, jak wino pasujące do opery czy jakiejkolwiek innej muzyki. Wino można dobrać do konkretnej potrawy, a także dostosować do klimatu, pogody czy pory dnia. Gdy zaczynamy łączyć je z nastrojem, sztuką czy muzyką właśnie, to wchodzimy już w metafizyczne zagadnienia, które są zupełnie indywidualną cechą każdego z nas. Najważniejsza zasada, którą zawsze powtarzam na prowadzonych przeze mnie wykładach i kursach, jest taka, że dobre wino to takie, które nam smakuje. Zatem – jak ktoś lubi słodkie muskaty, to niech je sobie pije zarówno do Mozarta, jak i do Wagnera.
Tak naprawdę winem, które zwykle łączę z operą, jest szampan. Kieliszek dobrze schłodzonego musującego wina w antrakcie przedstawienia to jeden ze stałych elementów mojej wizyty w każdym teatrze.
Wracając do „Podróży z muzyką i winem”: co ostatnio udało się zobaczyć i jakie są najbliższe plany na podróż, dokąd zabierze Pan swoich melomanów?
W październiku, po raz kolejny byliśmy w Nowym Jorku, w Metropolitan Opera, gdzie usłyszeliśmy Annę Netrebko jako Aidę. Jestem niezwykle szczęśliwy, bo udało nam się zdobyć bilety na dokładnie to przedstawienie, które transmitowane było w kinach całego świata. W Ameryce mieliśmy też okazję usłyszeć Jonasa Kaufmanna w jego recitalu w Carnegie Hall.
Wyjazdem, którego przygotowywanie sprawia mi wielką przyjemność, jest planowana na listopad podróż do Rzymu. W tamtejszej operze wysłuchamy Toski. W ciągu dnia przejdziemy jej szlakiem przez Wieczne Miasto. Odwiedzimy kościół St. Andrea della Valle – to tam toczy się akcja pierwszego aktu, zobaczymy Palazzo Farnese przy Campo di Fiori, gdzie swoją siedzibę miał Baron Scarpia. Po południu – gdy słoneczne światło jest najpiękniejsze – wyjdziemy na taras Zamku Anioła, gdzie miały miejsce tragiczne wydarzenia trzeciego aktu. A wieczorem wszystko jeszcze raz z fantastyczną muzyką Pucciniego. Zapowiada się niesamowity, pełen wrażeń dzień.
W 2019 roku planujemy odwiedzić Londyn, Salzburg, Weronę, Turyn oraz pod koniec roku przed świętami Budapeszt.
To, o czym Pan mówi, zachwyci i zachęci do wyjazdu niejedną osobę. Jest jednak pewien problem, a mianowicie wysokie ceny Państwa imprez.
Tak, to prawda, organizowane przez nas wyjazdy są o wiele droższe od standardowych wycieczek oferowanych przez zwykłe biura podróży. Ale trzeba wiedzieć, że i poziom oraz komfort, jaki zapewniamy naszym gościom, zdecydowanie odbiega od przeciętności. Jeździmy w niewielkich kilkunastoosobowych grupach. Uczestnikom często towarzyszy dwóch pilotów – jeden z nich jest specjalistą od wina, inny od muzyki czy okolicznych zabytków. Chcąc dostarczyć maksimum wyjątkowych, niepowtarzalnych wrażeń, często docieramy do ludzi i miejsc, które zazwyczaj są nieosiągalne dla tradycyjnych turystów.
Na noclegi zatrzymujemy się w czterogwiazdkowych butikowych hotelach położonych w sercach starych miast lub wśród winnic. Gdy odwiedzamy jakiś region, to po to, by spróbować najlepszych win, jakie tam powstają. Wina takie wymagają odpowiedniej otoczki kulinarnej – to wszystko kosztuje. Do tego jeszcze dochodzą bilety na spektakle. Te najwyższej kategorii, gdy w obsadzie są międzynarodowe sławy, kosztują tyle, że stanowią jedną trzecią kosztów całej wycieczki. Zdaję sobie sprawę, że nie każdego stać na wyjazd do Mediolanu czy Wiednia za kilka tysięcy złotych. Ale często to jest kwestia wyboru – wolisz jechać na 2 tygodnie do Egiptu czy zobaczyć Plácido Domingo w La Scali. Wie Pani – ja z tym wyborem nie mam problemu (śmiech). I na szczęście wiele innych osób Polsce też myśli podobnie.