Relacja z wyjazdu Argentyna – z północy na południe, który odbył się w lutym 2019 roku
Tym razem naprawdę było ekstremalnie. I to pod każdym względem. Głównie termicznym, ale nie tylko. Właściwie to nie ma co się dziwić, jak ktoś planuje za jednym zamachem odwiedzić Saltę i Patagonię, powinien się z dywersyfikacją wszelaką liczyć. To trochę tak, jakby się przemieścić z Marsa na Wenus…
Nam nawet nie tyle przeszkadzały różnice temperatur, których doświadczyliśmy podczas tej niewątpliwie fascynującej podróży, co ilość opadów w początkowej fazie wyprawy. I nawet nie chodzi o to, że padało i deszcz ów uniemożliwiał nam zwiedzanie poszczególnych obiektów, bo on zachowywał się nader kulturalnie, lejąc porą zdecydowanie nocną, kiedy w zaciszu hotelowych pokoi, pokrzepiając się snem, zbieraliśmy siły na kolejny pełen wrażeń dzień. Przerażająca była siła i obfitość tych opadów, która nieprzejezdnymi czyniła szereg saltańskich dróg, a jeden z naszych celów – położoną na odludziu bodegę Colomé – na dobrych kilka tygodni w ogóle odcięła od cywilizacji. Na szczęście w Cafayate i okolicach było się czym zająć, zatem zyskany czas spożytkowaliśmy odwiedzając winiarnie będące w zasięgu kół naszego busika.
Niektóre z nich, jak chociażby Bodega Piatelli czy Domingo Molina, położone są naprawdę bajkowo i bardzo miło spędziliśmy w nich czas, racząc się przy okazji nader zacnym winem. Na szczęście bez trudu dwukrotnie pokonaliśmy Quebradę de Cafayate, korzystając z chwilowej przejezdności prowadzącej przezeń drogi, i mogliśmy kontynuować przemieszczanie się w kierunku południowym, czyli szeroko pojmowanej Patagonii. By podróż nasza nie była zbyt oczywista, pierwszym przystankiem na północnych rubieżach tej rozległej krainy było niepozorne Neuquén. Oczywiście nie dla samego, założonego w początkach XX wieku miasta pofatygowaliśmy się w te strony. Magnesem, który wymógł na nas ten przystanek, było powstające w okolicach znakomite wino. Dwa dni spędziliśmy przemieszczając się między lokalnymi bodegami, wśród których były i giganty takie jak Bodegas del Fin del Mundo czy najbardziej chyba historyczna w regionie, pięknie położona Bodega Humberto Canale, jak również butikowe winiarnie szczycące się wyjątkowej jakości winami powstającymi z owoców ponad stuletniej, prefilokserowej winorośli. Zarówno genialny malbec z bodegi Noemía, jak i nieprawdopodobne pinot noirs z położonej po sąsiedzku bodegi Chacra zadomowiły się w naszej pamięci na długo. Ze śmiechem odpowiadaliśmy tylko kolejnym patagońskim przewodnikom – zarówno w Bariloche, jak i potem w El Calafate – na pytania po jakie licho przylecieliśmy do Neuquén. No właśnie po takie, by spróbować patagońskiego wina in situ. Wszyscy byliśmy zgodni co do tego, że warto było.
Potem już, począwszy od przepięknie położonego Bariloche, a na El Calafate i okolicach skończywszy, podążaliśmy utartym szlakiem, podziwiając kolejne atrakcje turystyczne, których ukoronowanie bez dwóch zdań stanowił lodowiec Perito Moreno. Nie przeszkadzało nam wszechobecne zimno, ostro zacinający deszcz i mocno dujący wiatr; uroda tego niewątpliwego cudu natury okazała się obezwładniająca. Można było w nieskończoność wlepiać w niego wzrok, a i tak ciągle pozostawał niedosyt. Takiego widoku nie sposób zapomnieć. O niskich temperaturach zresztą bardzo szybko zapomnieliśmy, gdyż następnego dnia o północy Buenos Aires przywitało nas temperaturą ponad 30 stopni Celsjusza. Najważniejsze, że w ciągu kolejnej doby zdążyliśmy się ogrzać w promieniach mocnego argentyńskiego słońca przed wylotem do wciąż spowitej w zimową szatę Polski.