Trzeba przyznać, że tym razem naprawdę się udało. Wrzesień w Portugalii nie zawsze jest piękny i potrafi zaskoczyć porywistym wiatrem czy ulewnym deszczem. Na szczęście nie tym razem. Przez całe cztery dni mogliśmy korzystać z uroków słonecznej portugalskiej jesieni, rozkoszując się każdą minutą tej naprawdę sielskiej rzeczywistości. Szczególnie, że wieści pogodowe z ojczyzny bynajmniej do budujących nie należały.
Ten niewielki pod względem terytorialnym nadatlantycki kraj czaruje pod wieloma względami, a obfitość zachwycających i bardzo zróżnicowanych krajobrazów, wspaniałych zabytków i oryginalnych, często niespotykanych gdzie indziej win jest w stanie przyprawić o zawrót głowy. Tym bardziej, że może się on poszczycić posiadaniem chyba najpiękniejszych winnic na świecie, posadzonych na tarasach pieczołowicie wznoszonych na przestrzeni trzech wieków na stromych brzegach niegdyś nieujarzmionej rzeki Douro. To tutaj dzieło matki natury wespół ze żmudną działalnością człowieka przyniosło najbardziej spektakularny efekt. We wrześniu co prawda winnice jeszcze nie mienią się złotem, czerwienią i brązem, czyli barwami jesieni, ale w najlepsze trwa winobranie, a w winiarniach – o czym mogliśmy naocznie się przekonać – naprawdę wiele się dzieje. W Quinta do Panascal właśnie zwożono świeżo zebrane winogrona, które fachowo w kamiennych lagarach udeptywała zgrana męska ekipa. Tutaj wciąż najwyższej jakości porto powstaje w ten właśnie najbardziej tradycyjny sposób. Rok 2017 był bardzo gorący, co zaowocowało wcześniejszym zbiorem – zazwyczaj w połowie września okoliczni winogrodnicy dopiero zaczynają się do niego przymierzać, a w tym roku w niektórych miejscach było już po wszystkim.
Spragnieni winiarskich doznań różnego autoramentu spróbowaliśmy także wyatrawnych win z apelacji Douro, powstających w przepięknie położonej wśród obsadzonych winoroślą tarasów posiadłości Quinta Nova. Co więcej, tym razem posunęliśmy się jeszcze dalej na północ odwiedzając skąpany w soczystej zieleni region Minho, gdzie czas jakby zatrzymał się co najmniej kilkadziesiąt lat temu. Ten górzysty, niesamowity obszar jest ojczyzną jednego z najbardziej znanych portugalskich win – vinho verde, którego oblicza mogą być bardzo różnorodne. Przekonaliśmy się o tym degustując wina w zabytkowych posiadłościach dwóch producentów, położonych w różnych podregionach tego rozległego obszaru. Na pewno na długo zapamiętamy wizytę i obiad w Casa do Valle, gdzie w równym stopniu ujęły nas serdeczność gospodarzy, smak znakomitych win i doskonałe potrawy, wśród których bezapelacyjnym zwycięzcą okazał się fantastycznie przyrządzony z duszoną cebulką zielony groszek, którego każdy z gości brał co najmniej jedną dokładkę. Towarzyszył nam nieprawdopodobny klimat minionych dni wyzierający z każdego zakamarka przepastnego, kamiennego XVII-wiecznego domostwa, wzniesionego wśród porośniętych zielenią malowniczych wzgórz.
Na koniec wycieczki odwiedziliśmy piwnice z leżakującym porto w Vila Nova de Gaia, a także pełne swoistego uroku miasto po drugiej stronie rzeki, czyli słynące z pracowitości mieszkańców Porto. Przetuptaliśmy jego centrum dość gruntownie, jako że nie sposób było skorzystać z dobrodziejstwa autobusu, który to zamysł dość skutecznie uniemożliwiał odbywający się właśnie w mieście maraton. Nie działała także wyjeżdżająca pod górę kolejka, zatem chcąc nie chcąc musieliśmy liczyć jedynie na sprawność własnych kończyn dolnych, która na szczęście nikogo nie zawiodła. Dostarczywszy sobie sporej dawki portugalskiego słońca i mając w pamięci pięknie przezeń oświetlone kolorowe kamieniczki Ribeiry mogliśmy po wylądowaniu w Warszawie dzielnie stawić czoła chłodnej i mocno deszczowej rzeczywistości.