Szkoła, w której na zajęciach pije się wino oraz inne alkohole – czyż nie brzmi to jak żart albo sen sfrustrowanego pracoholika?
Okazuje się, że czasami marzenia stają się rzeczywistością. Taki cud wydarzył się w 27 lipca 2012 i trwał przez trzy dni – aż do niedzieli. Miejsce właściwe dla cudu; XIX-wieczny polski dwór otoczony dębowym parkiem z krótko przyciętymi trawnikami, na błękitnym niebie słońce, śpiew ptaków, w kubełku mrożony szampan… Ten kogo tam nie było, niech żałuje.
Ale zacznijmy od początku. Klub Domu Wina zainaugurował zajęcia Szkoły Wina , czyli weekendowych spotkań, w których może wziąć udział każda osoba zainteresowana zdobyciem wiedzy o winie od podstaw. Zajęcia prowadzi redaktor „Czasu Wina”, znawca i miłośnik win, niestrudzony enopodróżnik Wojciech Giebuta.
Pierwsza edycja rozpoczęła się po południu w piątek od wprowadzenia słuchaczy w tajniki powstawania wina. Od zbioru w winnicy do wystawienia butelki na sklepowej półce mija czasem kilka lat, więc warto wiedzieć co się w tym czasie z nim dzieje. Praktyczną wiedzę zdobyliśmy z kieliszkami w dłoni (a nie w pocie czoła w winnicy) ucząc się zapachów i smaków chardonnay, sauvignon blanc, rieslinga i merlota. Dodam, że nie były to słabe wina bo takowych w Sierakowie znaleźć nie sposób.
Zwieńczeniem nauki była wizyta w dworskiej piwniczce, gdzie gospodarz poczęstował nas, w celach edukacyjnych, 10 letnim Porto z winiarni Kopke oraz wytrawnym, dojrzałym Keknyelu z Badacsonyi.
Sobotę poświęciliśmy na omówienie procesu powstawania win musujących (tu wiedza praktyczna wymagała otwarcia katalońskiej cavy oraz francuskiego szampana Pommery). Każdy miłośnik wina musi posiadać pewne umiejętności sommelierskie, bo cóż nam po butelce, której nie potrafimy właściwie otworzyć, czy winie, którego nie potrafimy podać. Po lunchu zgłębialiśmy analizę zapachowo-smakową szczepów win czerwonych.
Degustowanie wina to praca wymagająca koncentracji i pewnej odporności. Upalne popołudnie spędziliśmy na zajęciach odprężających ciało, czyli grze w bule w pałacowym parku. Wieczorem zasiedliśmy do wspólnej kolacji, na której podano jagnięcinę oraz taniczne barolo. W stan uniesienia wprawiło nas słodkie sherry cream towarzyszące tiramisu.
Niedziela była dniem doboru wina do potraw. Jedzenie i wino mogą sobie pomóc lub bardzo zaszkodzić. Zatem decyzja „co do czego” jest absolutnie krytyczna i wymaga najwyższej koncentracji. Po tych niebezpiecznych rafach bezpiecznie przeprowadził nas nieoceniony nauczyciel.
Wspólny lunch zakończył ten etap naszej enologicznej przygody. Wkrótce kolejny kurs – bądźcie czujni, aby go tym razem nie przegapić.
Fot. Natalia Gąsiorowska