Relacja z wycieczki Gotyk i impresjonizm w Krakowie – styczeń 2023 roku
W styczniu bieżącego roku, mniej więcej po miesięcznej przerwie, zima przypomniała sobie, że to jednak jej czas, i wypadałoby zaakcentować go kolejnym wystąpieniem… Akurat wypadło na okres od 19 do 22 stycznia, które to daty pokrywały się dokładnie z wycieczką po krakowskim grodzie śladami gotyku, a także impresjonistów. W efekcie atrakcji było co niemiara.
Już sam dojazd do dworu w Sierakowie w czwartkowe popołudnie niektórym uczestnikom dostarczył niemało wrażeń, i to bez względu na to, czy podróż odbywali własnymi samochodami w asyście gps-a radośnie obwieszczającego czas przejazdu 30 kilometrów w 40 minut czy korzystali z taksówek; wszyscy zmierzali tonącymi w białym puchu szlakami. Malowniczo było, co do tego nikt nie miał wątpliwości. Najważniejsze, że uczestnicy dotarli na kolację, która minęła w sympatycznej, gawędziarskiej atmosferze. W piątkowy poranek, bez dodatkowych atrakcji, zdyscyplinowana grupa wyruszyła w drogę do Krakowa, a dokładniej do niegdyś osobnego miasta o nazwie Kazimierz, lokowanego przez króla Kazimierza Wielkiego w 1335 roku. Pierwszym punktem programu było zwiedzanie zespołu klasztornego augustianów i kościoła pod wezwaniem św. św. Katarzyny i Małgorzaty. Kościół ten należy do najwspanialszych przykładów architektury gotyckiej w Krakowie, a szczególną sławą cieszą się jego znakomita akustyka, a także panująca we wnętrzu niska temperatura. Ta ostatnia cecha bywa w cenie latem, gdy słupek rtęci termometru wędruje w okolice 35 stopni Celsjusza, co ostatnimi czasy nie należy do rzadkości, ale i wówczas na organizowane w kościele koncerty przychodzi się z własnym kocykiem… Zimową porą różnica temperatury między zewnętrzem i wnętrzem nie jest wielka, tak że podczas zwiedzania obiektu udało się nam dość solidnie zmarznąć, chociaż, jak nam uświadomiono, temperatura była wyjątkowo wysoka jak na ten obiekt, bo wynosiła aż osiem stopni. Nie były nas w stanie rozgrzać nawet próby odśpiewania chorałów gregoriańskich, których usilnie starał się nas nauczyć pan organista. Niestety, ta trudna sztuka wychodziła wspaniale tylko jemu…
Po krótkim spacerze krakowskimi Plantami i posiłku w restauracji La Petite France, raźnym krokiem wkroczyliśmy w progi Muzeum Narodowego by obejrzeć wystawę chyba najbardziej obecnie znanej polskiej malarki – Tamary Łempickiej, której twórczość po latach zapomnienia wydobyto z mroku, by rozbłysła jeszcze ostrzejszym światłem. Historia życia malarki to gotowy materiał na scenariusz filmowy. W przypadku Łempickiej sztuka głęboko mieszała się życiem, w efekcie czego jej egzystencja przybierała postać performansu pełnego rekwizytów i aktorów. Łempicka była osobą, która niczego, co robiła, nie robiła tak, jak inni. Wszystko robiła po swojemu i chyba najbardziej dobitnie dowodzą tego jej dzieła. Nawet jak ktoś tylko pobieżnie interesuje się sztuką, widząc którąś z jej prac powstałych w drugim, najsłynniejszym okresie twórczości, nie ma wątpliwości, że obraz wyszedł spod jej pędzla. Na wystawie zobaczyliśmy kilka z najsłynniejszych dzieł Łempickiej, w tym Piękną Rafaelę, portret Tadeusza Łempickiego, Autoportret w zielonym bugatti czy Saint Moritz, jak również zdjęcia artystki oraz filmiki z jej udziałem. Wieczorową porą wróciliśmy do Sierakowa, by o stosownym czasie spotkać się ponownie, na kolacji, tym razem w stylu normandzkim. Wówczas nikt jeszcze nie podejrzewał, że kolejna kolacja, będzie już mieć zupełnie inne oblicze i to nie tylko za sprawą widniejącego w programie koncertu muzyki francuskiej.
Sierakowski dwór prezentował się naprawdę bajkowo w mocno zimowej szacie, która jednak okazała się być trochę przyciężka… Pokryte grubą warstwą mokrego śniegu gałęzie nie tylko spadając uszkodziły niektóre samochody, ale najwyraźniej także linie wysokiego napięcia, o czym dobitnie przekonaliśmy się kolejnego poranka. W dworze bowiem panowała rześkość; w kranach, przy odrobinie szczęścia można się było załapać na ciepłą wodę, zatem trzeba było korzystać z chwili. Te drobne niedogodności nie osłabiły bynajmniej ducha w zdyscyplinowanej grupie, która punktualnie wyruszyła w drogę, przy zapewnieniu ze strony Taurona, że prąd będzie włączony w godzinach wieczornych.
Zgodnie z planem dokładnie obejrzeliśmy najważniejszy, naturalnie gotycki, kościół w mieście czyli Mariacki wraz ze swym wybitnym gotyckim ołtarzem w pełnej krasie. Tego dnia praktycznie wszystkie nasze aktywności koncentrowały się na rynku, zatem obeszliśmy ten zacnych rozmiarów plac dookoła, w porze obiadowej wkraczając w dostojne progi restauracji Szara Gęś mieszczącej się w Kamienicy Hetmańskiej. Miejsce zobowiązuje, zatem dobrze się składa, że z czystym sumieniem można je polecić wszystkim smakoszom i estetom. Pięknie urządzone wnętrze, wyjątkowej urody widok na krakowski rynek i kościółek św. Wojciecha oraz świetna obsługa pozostają w doskonałej harmonii z naprawdę pysznym jedzeniem. Wszystko jest tu dograne w najdrobniejszym szczególe, ale chyba największym przebojem okazał się wieńczący znakomity posiłek deser. Nie trzeba było nawet hasła „odkryj w sobie dziecięcą radość”, jako że bez wyjątku wszystkim twarze rozjaśnił uśmiech na widok gniazda z waty cukrowej skrywającego „gęsie” jajo z białej czekolady wypełnione przepysznym musem z marakui. Prawdziwy majstersztyk bez dwóch zdań. Po takim posiłku nogi same poniosły nas do galerii malarstwa w Sukiennicach, gdzie skupiliśmy uwagę głównie na dziełach polskich impresjonistów. Nasyciwszy wzrok obrazami Władysława Podkowińskiego, Józefa Pankiewicza, Jana Stanisławskiego i Leona Wyczółkowskiego udaliśmy się na Plac Matejki, skąd niezawodny Koliber zabrał nas z powrotem do Sierakowa.
Po dotarciu na miejsce oczom naszym ukazał się tonący w ciemności sierakowski dwór. Po wkroczeniu do holu było jeszcze bardziej nastrojowo, a wszechobecną ciemność dyskretnie rozświetlały płomienie świec. Każdy zatem wyposażony został w swój zestaw świec i zapałek i spokojnie mógł udać się do pokoju w celu przygotowania do kolacji. Chyba jeszcze nigdy tak szybko nie przebiegły owe przygotowania; w niespełna piętnaście minut wszyscy w pełnej gotowości stawili się przed złotą salą, gdzie pięknie zastawione stoły z całą baterią świeczników czekały na gości. Było baaardzo nastrojowo, przygotowane w dość ekstremalnych warunkach jedzenie przepyszne, a zapowiadany koncert muzyki francuskiej – super udany. Była to najprawdziwsza ze wszystkich, w której przyszło nam brać udział, kolacja przy świecach w Sierakowie. Zgodnie stwierdziliśmy, że dotychczasowe były zdecydowanie za mało autentyczne. Na pewno ten wyjątkowy, zimowy weekend na trwałe zapisał się w pamięci uczestników. Szkoda tylko, że w sierakowskim dworze czekano na włączenie prądu jeszcze kilka kolejnych dni…